powlekać rosnące

powlekać rosnące

O mnie

Moje zdjęcie
Urodziłam się w Pile w 1979 roku, a kilkanaście lat temu osiadłam na warszawskim Grochowie. Jestem poetką, krytyczką, redaktorką; miałam zostać naukowczynią, ale już mi się nie chce. Wydałam na świat trzy książki poetyckie ("Somnambóle fantomowe", "Zagniazdowniki", "Wylinki") i troje dzieci, które coraz bezczelniej sadowią się w pisaniu. Opublikowałam też książkę eseistyczną "Stratygrafie" (Wrocław 2010) i sylwę z apokryfami prenatalnymi - "Powlekać rosnące" (Wrocław 2013).

wtorek, 26 marca 2013

Spektrum (wersja intro)



Poniedziałkowe spotkanie we Wspólnym Pokoju – temat: autyzm. Oprócz stałych bywalczyń, przyzwyczajonych do mówienia o literaturze, literaturze, literaturze (kobiet), przy seminaryjnym stole gromadzą się (w ścisku, bo frekwencja jak nigdy) także terapeutki zaproszone przez Magdę oraz mamy dzieci autystycznych. Dłuższą chwilę szukamy języka, który mógłby wyjaśnić niewiedzącym, a jednocześnie nie poranić obarczonych wiedzą. Już ten pierwszy kłopot komunikacyjny pozwala nam wczuć się (fakt, w ledwie zauważalnym odprysku) w sytuację wyobrażonych bohaterów spotkania. Niewiele mówimy o lekturach zadanych przez prowadzącą (o Dziewczynie, która pływała z delfinami Sabiny Berman, o autobiograficznej powieści Nikt nigdzie Donny Williams i paru innych). Literatura, nawet ta „auto”, wydaje się dzisiaj jakimś niezręcznym naddatkiem, czymś z gruntu nieprzystającym do zamkniętego, autystycznego świata. Jakby słowo, nawet użyte w sposób „wysoko funkcjonujący”, nie pasowało do rzeczy, którą się luźno inspiruje i do której nieudolnie – po aspergerowsku? – aspiruje.

Spokrewnianie słów według brzmień, nie znaczeń, rozsmakowywanie się w nich, dotykanie faktury wyrazów, spostrzeganie barw głosek, rejestrowanie rozświetleń lub zaciemnień fonemów, skazywanie językowych drobin na samowystarczalność i niezależność od rzeczywistości, uparta logorea, alienujący autotematyzm – to wszystko (i jeszcze wiele) dotyczy w równym stopniu rytuałów językowych ludzi mieszczących się w spektrum autyzmu, jak i lingwistycznych spirytualiów niektórych poetów. I znowu nadużycie, zbędny estetyzujący naddatek, chyba że przyjmiemy (tak, kwestia granicy między neurotypowością a autystycznością cały czas powraca w naszej dyskusji), iż każdy z nas ma swoje miejsce w obrębie owego spektrum.

Jak bardzo mamy w nim swoje miejsce, pokazują warsztaty przeprowadzone przez Magdę pod koniec spotkania (też nietypowe we Wspólnym Pokoju, gdzie nigdy wcześniej nie rozsupływałyśmy tak radykalnie sznureczków przy gorsecikach asekuracyjnych dyskursów). Niewyjaśniona sytuacja, w której stajemy się podopiecznymi, rozdawanie przez terapeutki okularów zaklejonych czarną i granatową taśmą, losowanie rękawic, które rąk nie chronią, ale przeciwnie – przyoblekają je w niezręczność, a potem niewykonalne zadanie: mamy wyciąć z kartonu kwadracik z figurą geometryczną, nawlec (na pół ślepo, w unieruchamiających rękawicach!) na igłę grubą mulinę (lubię, już nie lubię, to słowo), a potem obrębić figurę (terapeutki każą wyhaftować, nie obrębić, ale kto by się w tej sytuacji kłócił o niuanse). 
Poddaję się, zanim zacznę. Frustrują mnie Maria i jeszcze jedna uczestniczka, które odmówiły współudziału – wiem, że są poza grą, że patrzą, i jest mi z tym bardziej niewygodnie niż moim dłoniom w prawie-że-bokserskich rękawicach. Maria potem się wciąga (dzięki czemu przestaje mnie frustrować) – Magda tłumaczy, że zachowuje się jak aspergerowiec wysoko funkcjonujący, który najpierw nie chce brać udziału w idiotycznych według niego zajęciach, ale potem wkręca się w grę na swoich zasadach (obszywa terapeutyczne kółko kartonem i robi dla Magdy koronę). Najbardziej przeszkadza mi milcząca obecność drugiej nieuczestniczącej uczestniczki – zaburza porządek, rozwala symetrię, wymyka się ze skonstruowanej w tej grze opozycji między zaburzonymi a opiekunkami. I chociaż jej nie widzę przez zaklejone okulary, rozprasza mnie bardziej niż bodźce, którymi atakują nas terapeutki: dzwonki, grzechotki, łaskoczące pędzelki, błyskające światła.

Przeraża mnie własna reakcja na tę, bądź co bądź, zabawę. Gdy otrzymuję niewykonalne zadanie, automatycznie (autystycznie właśnie?) zapadam się w sobie, zamykam i kulę – mam ochotę założyć kaptur, zakryć okulary rękawicami, udawać, że mnie nie ma, kiwać się albo wejść pod stół, żeby nikt nie widział mojego upokorzenia. A zaraz po reakcji wycofania przychodzi niespodziewana agresja – mam ochotę awanturować się o porządek, przywołać wrzaskiem do gry osoby, które nie biorą udziału i patrzą. Przez chwilę widzę i zaczynam rozumieć moją najstarszą córkę, która tak właśnie – wycofaniem i agresją – reaguje niekiedy na propozycję wspólnych zabaw plastycznych („Nigdy nie zrobię tego kolażu, bo jestem beznadziejna!”, „Sama sobie lep durne kubki z tej głupiej gliny, bo ja nie potrafię, nienawidzę tego!”). 
I dopiero po kilku minutach wirowania wokół własnej osi moje „ja” wyskakuje na wirażu i przystępuje do działania – z jakąś nieznaną mi zaciekłością biorę mulinę, przegryzam ją zębami (nie będę się prosić o nożyczki ani nieudolnie się z nimi szarpać), jednym ruchem nawlekam igłę i wypuszczam z siebie dziewczynkę z piracką opaską na prawym oku, która ćwierć wieku temu z zalecenia okulisty terapeutyzowała zezowate i niedowidzące oko nieustannym haftowaniem. Już się nie złoszczę, już się tylko wycofuję: wbrew bodźcom, w błogie zafiksowanie.

(W haftowanie, słów zszywanie, pisanie:)



wersja intro


czego mi brakuje dostępu do siebie
tworzę więc pewnie mam twarz ukrytą
głęboko w splotach ciała
a to jest korpus czuły
corpus delicati
a to jest jego lęk paniczny
w skórze języka horror vacui
a to jest kalka skaleczeń w autobiokopię wpisana
ogień mnie nie spopiela więc sobą zajęta
otwieram się zamykam
tu głód się kładzie pomiędzy wargami
tu słowa ścielą się


soliloqium colloqium


komunikanty słów
językiem do cna zjadłam siebie
zamykam się otwieram
przybieram na odwadze
a to jest z wymiernych dystansów spisany geobiografik
pod chłostą oczu publiczną wzniecam ciałopalenie
a to jest serdeczny szczeroścień i jego we mnie przeszycie
więc mówić nie gołosłownie
odtąd już tylko na prawach czułości
nie do twarzy mi z tym ale chcę
powiedz to powiedz to cielniej
dostąpię ciebie gdy siebie odstąpię



wersja ekstra 



 

czwartek, 21 marca 2013

na święto poezji, na brak wiosny



logatomy


ten wiersz, co go kreślisz w kajecie:

rama wystawowa, w której się pręży płocha prostytutka
miąższ soczysty, słodko-winny, już lekko nadpsuty
wyrachowana wrażliwość, skrupulatny chaos
rozwiązła zwięzłość topornych toposów
trauma obrysowana formą, holokaust w inkauście
uwaga! w zwojach czuciowych doszło do utajonych zakażeń
modełko z deseniem w sedno potrafi trafić odważniej
banalnie mocno, lecz równie niecelnie
do braw trzeba brawury, żylet i po bandzie
brnąć wbrew, krew w piach, drwiąco barwić papier
to jest gardłowa sprawa, bez drapowania wrażeń
rozpoznawanie bojem, agresywna ekspansja
bez progów zwalniających, redukcji dyktatu
krucza czerń, podwójnie ślepa próba
żadne tam „uchyl lufcik” lub inna luksfera
jednostko do spraw wewnętrznych! czas na decyzję strzałową
teraz wszystko zależy: czy się drzesz czy pindrzysz

środa, 13 marca 2013

Mikrouszkodzenia



W filmach i w książkach wszystko to rozgrywa się w skali makro. Inaczej nie da się tam tego pokazać. W życiu inaczej. Żadne tam romanse, zerwania, tragedie. Raczej drobne przeoczenia, mikrouszkodzenia, nawarstwiające się niuanse. Okruszyny chleba codziennego, którymi w końcu zaczynamy się dławić.

Potwornie zmęczeni. Wtłoczeni w taśmową produkcję towarów i usług: ucierania, wycierania, podcierania, urabiania (plasteliny i charakteru), włączania i wyłączania, opowiadania i odpowiadania na każde pytanie, na każdą ich potrzebę i zachciankę, rezygnujący z każdej własnej. Wyrywani ze snu, z zamyślenia, z iluzji intymności.

Grzeszna pokusa – wymazać to wszystko, żeby tam wrócić. Do tych chwil, kiedy jeszcze nie porozstawiały nas po kątach fronty, przeciwieństwa, deszcze niespokojne. Kiedy nie byliśmy stronami w sporze (ty - zatwardziały w ojcowaniu, ja - ometkowana matkowaniem), kiedy lepiej czytaliśmy bezsłowne aluzje, niż dzisiaj rozszyfrowujemy przyczyny cichych dni. Chcę zamienić lękliwe roztargnienie na uważność, napięcie nerwów na rozpiętość zbliżeń. Chcę znowu mieć Ciebie i siebie tam, po jednej stronie, przed wszystkim, razem.


piątek, 8 marca 2013

z okazji

Dziś nietypowo, bo o kobietach (z racji dnia) w formie wyklejanek (robiłyśmy je z Manią do okazjonalnego zina Wspólnego Pokoju):

Barbiszon:



Różne odcienie kobiecości:



 Dobrana para:



Formatka:


 Grzeczne dziewczynki stają się aniołkami (by Mania):


 Taki lajf:


 Ona ma to w ręce (by Mania):


 Sagą w mur patriarchatu:


 Kobieca ręka świata w działaniu (by Mania):


 Her-story:


 Nosi ją:



 Kobiety, których nie ma - wciąż więcej nas i więcej:


 Osiadanie:



Rzekoma walka płci:


 Prolajferka:



A na zakończenie staroć bardziej słowny. Wszystkiego dobrego, Znajome i Nieznajome!




JESIOSTRY W JESIONKACH


zmarnowały marzenia w całodziennych zmartwieniach
idą stare trwożliwe / tak bożliwe aż złe
złudna noc futuryzji jest już dawno prześniona
ostinato uchybień właśnie zaczął się dzień

czy ostanie się prawdą zbyt udana fasada
dziewki mdłe czasujące / bujniejący tłum bab
mięsne płynne i świetlne w których kiedyś poeta
nie podroby chciał widzieć tylko szynkę i schab?

pisze bioder biogramem uroczysty rozbratel
samka wiotka idiotka minoderka i wamp
a te – kpiny z feminy – w przeczulicy kuratel
kwarantannę zapaści mają i rentę sztamp

co wykwitło zalążkiem – już zmarniało w manierę
co kobiecym wzleciało – macierzyńskim się gnie
wenę zmienia w wendetę obraz zmięty odrazą
czas wyruszać topornie w swe wieczyste tournée

czas odchodzić, panienki, niech się główki ośnieżą
niech anarchomistyczny w dal poniesie się płacz
dojrzałyście matrony do chronicznych rozżaleń
gruzły leżą odłogiem / body is battleground

one jeszcze nie wiedzą, one jeszcze nie wierzą
tak to bywa że zwykle wszystko bywa nie tak
więc trenują sumiennie wyuczoną bezradność
te żyjące skądinąd, sklerotycznie i za

rozwiązały już wszystkie testy z testosteronu
„zatrzymajcie się chłopcy – na wasz pęd nasz szach mat
dla was z toksyn botoxy, dla nas prawo do zgonu”
zwid dodany do zwiadu zgrabną listę da strat

zwiewną młódź macką macną mocne mątwy mamine
choćby bjuti i bunty nie zechciały w to grać
już nie będzie im bruździć pochód smukłych szkaradzieństw
ruszy przemiał pokoleń – jaka mać taka nać

połykają wielbłąda przecedzając komara
w pyszną prasę wysłodków łyżkę dziegciu się pchnie
siecią plotek ich rączki jak pajączki oplotą
w sedno słówkiem-łasiczką cichcem wgryzie się mem

wpadnie w smutek topików informacji bezformie
zapolują remorki ab ovo ad rem
parametry życiowe – póki jeszcze są w normie –
biją pulsem kompulsji / no shame in my game

w kapitule sekutnic swoje pstre raptularze
suprematki rozpaczne będą pisać i lśnić
separatum dewotum i mdłych rad amalgamat
wyjdzie na jaw / snu sekret będzie gnuśnieć i gnić

pożądany porządek! aż im w gardłach uwięźnie
krzyk, co zlepkiem stwardniałym nie wychynie zza warg
bo cokolwiek rozkwita – niezawodnie też sczeźnie
grzybnią wieku zbieleje księga żalów i skarg

normy wzrosną w uzusy / te się staną normami
gdy cenzorka wieczności skoryguje tchu błąd
„mamy meeting panieński, w ziąbu krąg zapraszamy
szklić potrafisz, więc dołącz” – pierze drą w wierze mrą

przeciekawie się topią i nad wyraz przykładnie
te zmarzliny skrzepliny / echem niesie się kra
idą w zaświat zaślubin glosolalki konkubin
i nikomu ich nie żal, a powinno być żal


piątek, 1 marca 2013

Pierwociny



Niedługo wylegną hasać i marcować. Już się czają nieśmiało. Drżą w przedwiosennym chłodzie.

Wszystko aż się rwie do pierwocin. Pulsują podskórne soki. Ciała wycieńczone jak na haju dobijają się po nowalijki.

Wychodzę z trójką zainaugurować plac zabaw. Sami my. I parka buziakowców, którzy pierwszy raz tego roku pobijają długie dystanse. Zamknięci w otwartości – nas, zerkających, także trzymają na dystans.

Te pierwsze pojawy, podrywy, te cieplejsze powiewy – nęcące i zdradzieckie. Smagną, przeziębią, osłabią. I przerażą jak myśl kiełkująca przebiśniegiem w ciele pod jesionką: nie mieć ich tutaj obok, nie musieć się nimi, być tą głupią nastką w różu z futerkiem, przylizać się z języczkiem w powidoku sprzed dekady, zrzucić sweter, kurtkę, cztery warstwy tożsamości, zgubić w parku szalik przyrzeczeń, przestać pchać wózek wyrzeczeń, iść na całość w bujną złudę, biec w tę wiosnę.