powlekać rosnące

powlekać rosnące

O mnie

Moje zdjęcie
Urodziłam się w Pile w 1979 roku, a kilkanaście lat temu osiadłam na warszawskim Grochowie. Jestem poetką, krytyczką, redaktorką; miałam zostać naukowczynią, ale już mi się nie chce. Wydałam na świat trzy książki poetyckie ("Somnambóle fantomowe", "Zagniazdowniki", "Wylinki") i troje dzieci, które coraz bezczelniej sadowią się w pisaniu. Opublikowałam też książkę eseistyczną "Stratygrafie" (Wrocław 2010) i sylwę z apokryfami prenatalnymi - "Powlekać rosnące" (Wrocław 2013).

piątek, 31 stycznia 2014

Co pani zalega?

– Co pani zalega? – pyta Jaś ze stetoskopem.

– Boli mnie oko i głowa. – mówię ja.

– Jest pani chora na zalegę – diagnozuje doktor.

[Zalega - to od dziś moje drugie imię]

środa, 29 stycznia 2014

namberdżaki

jest taka bajka, w której nie pomagają klocki pomocki – są przecież takie jak my, na naszą miarę dane i obliczone, na nic tu więc moc łamiłebka

jest bajka, gdzie hultaj chochla zamienia ruch z bezruchem, dowolnie spowalnia lub przyspiesza czas, potrafi zwichnąć najtwardszą regułę

jest bajka, w której niekształtek zaburza przestrzeń, formę i symetrię, a pan problematyk opluwa śluzem, paraliżuje i wpędza w tarapaty

jest bajka, gdzie rządzi rym pana zagadki i pojawiają się problemy z najprostszym oszacowaniem
w tej bajce siedzę zamknięta w bańce pytańce, bezmyślnie powtarzam wciąż to samo, myląc rękę z nogą, a brzuch z głową

i wiem jedno: że jeśli nie odpowiem zagadce na cwane pytanie
– to utknę tu cała raz na zawsze

wtorek, 7 stycznia 2014

Tymek – gęstszy, jeszcze wydajniejszy


Zmywanie naczyń natycha do rozmyślań – doceniam to tym bardziej, od kiedy mam zmywarkę. Myję więc michę, w której miesiłam ciasto na kajzerki (a tak! – sklepy w okolicy zamknięte z okazji Trzech Króli tudzież remanentów, a pieczywa kupnego brak), i kątem oka wgapiam się w płyn do naczyń. Nie Ludwik, ale też po imieniu, po męsku – Tymek. „Tymek – gęstszy, jeszcze wydajniejszy!” – zapewnia hasło z nalepki.

Myślałam o wydajnej gęstości – nie płynu do naczyń, chociaż też Tymka – kilka dni temu, kiedy Dorota Gacek z radiowej Dwójki wypytywała mnie o czwarty tom dzieł zebranych Karpowicza (audycja dzisiaj o 15, a potem na stronach Programu II). I myślałam jeszcze o słowach Joasi Roszak, która w rozmowie z Janem Stolarczykiem (http://portliteracki.pl/przystan/teksty/kierunek-okreslony-cel-niepewny/) zadała – nękające i mnie – pytanie o to, czy poezję autora Odwróconego światła da się „po prostu – pokochać”. A może – drążyła Roszak – jest raczej tak, „że my (tych kilkanaście osób, które Karpowicza czytają lub czytały) się potwornie pomyliliśmy, że ta poezja ani nie uczy, ani nie bawi, ani nie zbawia…”; że stanowi, owszem, „zadanie wydawnicze, akademickie”, ale nie da się oswoić do zwykłej czytelniczej miłości?
W słowach Joasi, znakomitej badaczki poezji Karpowicza, pobrzmiewa dobrze mi znane (z doświadczenia innej Joanny, też karpowiczolożki) rozczarowanie, a nawet coś, co przypomina utratę wiary czy zawód miłosny. Bo i rzeczywiście tak jest – poeci totalni, tacy jak Karpowicz (czy, dorzucę, np. Chlebnikow), pochłaniają swoich wyznawców całkowicie, na długie lata. Potrafią doszczętnie zawłaszczyć ich wyobraźnię, a nawet odebrać im własny głos (boję się dodać, że rozum). Oddanie się takim poetom to jak wstąpienie w dozgonny związek tudzież złożenie wieczystych ślubów w poetyckim zakonie klauzurowym.

Jednak początkowa żarliwość, z jaką ukochało się poetę, po latach badań, kwerend, kleconych żmudnie artykułów czy książek – stopniowo przygasa, zamienia się w ślad po ognisku. I dochodzi do porzucenia. Nie wiadomo tylko, czy to my porzucamy poetę, bo chociaż interpretacje nigdy się nie wyczerpują (zgodnie z hasłem: „gęstszy, jeszcze wydajniejszy”), my jesteśmy nimi skrajnie wyczerpani i dla własnego dobra nie możemy w to brnąć dalej. Czy może to jednak poeta porzuca nas, jak wyobraźniowy wampir, który wyssał z nas wszystko i rusza szukać innej ofiary do pochłonięcia?

Ale czy z zakonu poetów totalnych da się tak po prostu odejść? – pytam, wczytując się, „z pewną taką żarliwością”, w liczący ponad 600 stron tom wierszy nieznanych Karpowicza. Nie wracałam do „trudnego lasu” tej poezji od paru lat. Szukałam innych jasności i innych ciemni niż Karpowiczowskie „odwrócone światło”. Zakochiwałam się w innych poetach i poetkach, z jednymi się marnotrawiłam, z innymi ubogacałam, ale nigdy na całość, do szczątków i zgliszczy… Uciekłam z klauzury? A może jednak – wałęsając się, błądząc, odnajdując, omijając stojące na półkach „te tomy” („TeKa tomy”) – ciągle w niej tkwiłam? I może po latach zwątpień, rozczarowań, a przede wszystkim lęku przed powrotem – uda mi się znowu tę poezję „po prostu – pokochać”?