powlekać rosnące

powlekać rosnące

O mnie

Moje zdjęcie
Urodziłam się w Pile w 1979 roku, a kilkanaście lat temu osiadłam na warszawskim Grochowie. Jestem poetką, krytyczką, redaktorką; miałam zostać naukowczynią, ale już mi się nie chce. Wydałam na świat trzy książki poetyckie ("Somnambóle fantomowe", "Zagniazdowniki", "Wylinki") i troje dzieci, które coraz bezczelniej sadowią się w pisaniu. Opublikowałam też książkę eseistyczną "Stratygrafie" (Wrocław 2010) i sylwę z apokryfami prenatalnymi - "Powlekać rosnące" (Wrocław 2013).

wtorek, 19 lutego 2013

Gzik z pyrami, czyli magdalenka po świętomarcińsku



Chciałabym, żeby pamięć miała swoich… posłańców! Anioły zwiastujące radosny czas i miejsca tak odległe, że nic innego nie byłoby w stanie ich przywołać. Anioł Miejsca, Angelus Loci, najpierw długo i starannie nasycałby przestrzenią pióra swoich skrzydeł, skórę i szaty, a potem, przelatując nad naszymi głowami, gubiłby fragmenty miejsc utraconych na zawsze. A my, zatrzymując się, zdziwieni, wciągalibyśmy głęboko powietrze, pytając: „Skąd się tu wzięła cukiernia pana Szmady z ulicy Szkolnej?”. Albo: „To przecież strych mojej ciotki Klary i jej szafa pełna sukien przesiąkniętych zapachem potu i perfum Fougère”. O tak! Przestrzenna natura tego anioła mogłaby przyprawić człowieka o zawrót głowy!

(Lidia Amejko, „Pan Dwadrzewko” w: Głośne historie)



Autor zdjęcia: Jan i Zdzisława Misiak, Opis: Miasteczko Krajeńskie


Wczorajsze spotkanie we Wspólnym Pokoju – promocja Wielkopolskiego alfabetu pisarek pod redakcją Ewy Kraskowskiej i Lucyny Marzec – przypomniało mi, jak głęboko tkwi we mnie to, co redaktorki nazwały „mgławicową (fantazmatyczną?) wielkopolskością”. Tu, w Warszawie, mimo że zameldowana na stałe, zaetykietowana jako „neolingwistka warszawska”, a do tego jeszcze ze stypendium stołecznym na koncie, jestem jedynie (ach, jak te słowa metkują!) „elementem napływowym”. Uświadamiam sobie, że konfrontacja ze sobą – skrupulatna introspekcja – przebiega wyraźnie po izoliniach geograficznych. Unosząc ze sobą do obcej stolicy kuferek dzieciństwa, te wszystkie drobne drogocenne szpargały, przytachałam tutaj (to już 15 lat temu?!) kawałek konkretnych przestrzeni.

Pod szkiełkiem sekretu skrywa się zasuszony listek pilskiego podwórka – plac zabaw przed blokiem, z wiecznie oberwaną huśtawką i zardzewiałą ślizgawką, wyrastające z chodnikowych klepek zielsko z „babeczkami”, którymi my – peerelowskie dzieci z kluczami na szyjach – uzupełniałyśmy niedobory witamin. Ten lokalny sekret w środku ma szarość wojskowego betonu, a na brzegach zieleń lesistego podszytu („rogaczem na wieżowcu Piła witała jeleni”). Zielony, ze zbożowym odcieniem złota, jest też beszong – zakazane miejsce naszych szczenięcych ucieczek – „gdzie te gzuby znów pognało, zaniosło je chyba na zgubę” – krzyczała za nami babcia, kiedy wspinałyśmy się z kuzynami, przez szosę łączącą Huby z Miasteczkiem Krajeńskim, na tajemniczo groźny nasyp kolejowy. Nasypowych urwisk było w okolicy rodzinnej miejscowości moich rodziców (wsi z odebranymi prawami miejskimi) sporo, nieodparcie przyciągały nas tym, czym zagrażały („nie chodźcie tam, bo was zasypie na śmierć”) – i je również unoszę ze sobą w tę mazowiecką płaskość.

Kim byłam w tych naszych wybiegach aż po mokradła nadnoteckie, w leśnych zabłąkaniach, w trawiastych leżeniach? Najpierw Aleksem – przemądrzałą myszą w okularach, występującą w nielicznych odcinkach Pszczółki Mai (potem, już w liceum, zmieniłam image z Aleksa na Axla, bo nosiłam na włosach grubą przepaskę jak wokalista Guns N’Roses, a ksywę – nie wiedzieć czemu – przemianowałam na wielkopolsko brzmiącego Gzika). Najczęściej jednak na tych zgubnych beszongach bywałam Szkarłatnym Willem (bo nie Marion przecież!), biegającym z łukiem u boku brata Robina i kuzyna Małego Johna.

Kim jestem teraz, gdy w sercu warszawskiego Grochowa próbuję wniknąć w moją korzenną wielkopolskość (w wewnętrzny spór niemieckości i słowiańskości, pruskiego drylu i praskiego drygu, przepisowej grzeczności i pisarskiej grzeszności, powściągliwego zachowania i rozrzutnej wyobraźni, matczynego, osądzającego: „co ludzie powiedzą” i ojcowskiego, osobistego: „najważniejsze, co będziesz nosić w sobie”)? Nie odpowiem, w końcu to tylko blogowa notatka do większych opisań, lekki posmak magdalenki na języku, a nie obwarowany zasadami („wszystkie składniki w temperaturze pokojowej”, „mieszać tylko w jedną stronę”, „kilkakrotnie odstawić lodówki, rozwałkować, złożyć w kopertę o rozmiarach, powtórzyć, powtórzyć, powtórzyć, żeby się potem ładnie listkowało”) przepis na świętomarcińskie ciasto półfrancuskie, naładowane po brzegi białym makiem, migdałami, bakaliami i aromatem skórki pomarańczowej. Ale moja magdalenka bardziej niż przepychem rogali smakuje rzeźwiącymi amoniaczkami (primo voto amerykanki), po które wymykałyśmy się do sklepiku z liceum na Pola („fajne z Wincentego Pola idą w świat dziewczyny”). Nostalgia osadza się na języku także mączną słodyczą drożdżówek suto okraszanych kruszonką, których w takim bogactwie nie spotka się nigdzie indziej poza Wielkopolską. Najbardziej jednak moje wspominkowe ciasteczko pachnie zwykłym pszennym chlebem, po który codziennie rano jeździłam z babcią rowerem, a potem czekałam, aż w przechodniej kuchni odkroi z okrągłego bochna długą ciepłą chrupiącą piętkę, posmaruje grubo masłem („grubo masełkiem, a co się dziwisz?”), posypie solą i poda do popijania kubek gruboziarnistej kawy zbożowej.

Tylko po co mam opisywać ten smak, skoro nawet moja rozłożysta jak ramiona wielkopolskich bab, wrodzona i wpojona gościnność nie jest na tyle szeroka, bym umiała się z wami moją korzenną pajdą podzielić? Wszystko zostaje zamknięte pod szkiełkiem zasypanego na ul. Chojnickiej sekretu, którego nikt nigdy nie odnajdzie; w pudle pozostawionym na strychu w domu babci, gdy sprzedała go obcym „elementom napływowym”; w lukrowanej amerykance przełamanej z przyjaciółką na pół na dużej przerwie 17 lat temu. Z wami mogę podzielić się jedynie gorzką, zawilgłą nutą nostalgii, starczą (choć metrykalnie średniowiekową) śmiesznostką, upuszczonym przez anioła skrawkiem miejsca, bo czym jeszcze – historią z kantem, piosenką?

https://www.youtube.com/watch?v=nFBBD1Eim1E

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz